od wczoraj jestem w dharamsali, a dokladniej w mcleodganji. siedzibie tybetanskiego rzadu na uchodzctwie i jego przywodcy dalejlamy 14.
nie chcialo mi sie opuszczac amritsaru, wyjechalem tylko dlatego, ze w drodze powrotnej, wpadne tam znow na kilka dni. w pociagu do pathankot (miasta tranzytowego) poznalem amerykanke, zmierzajaca w tym samym kierunku. na miejscu jak juz wysiadlem z kolejnego autobusu, od razu przyczepil sie koles ze ma dla mnie pokoj tani, ide patrze, ok, pytam o cene, poniezej 250 nie chce zejsc, mowie daj mi pokoj, bez tv, bez polek, lazienka moze byc na zewnatrz, potzrebuje tylko lozka, no ale niestety, kolejny koles identyczna sytuacja. potem krazac po mcleodganji, nbatrafilem na tabliczke z nazwa guest hausu ktory pamietalem z przewodnika, pamietalem tez ze jest tani. wpadam, pokazuja mi pokoj, 2lozka, stolik, lazienka na zewnatrz, ale tylko zimna woda, starczy, 100rs noc, czyli zajebisce:) przekonalem sie potem ze ciepla woda by sie jednak przydalla, w koncu to juz gory (nawet z pokoju- mam okno, kto by pomyslal- mam widok na osniezone szczyty, jakby na wyciagniecie reki) no i zimno troche jest, tzn cieplej niz w polsce, ale taki chlod czuc szczegolnie wieczorem. no to na rozgrznie se kupilem mala flaszeczke wiski i wieczorem zabralem sie do lektory, charles bukowski szmira. super ksiazka, w dwa dni ja obrocilem. glowny bohater to prywatny detektyw, nieudacznik i alkoholik, ktory nie umie sobie ulozyc zycia. jego przemyslenia sa po prostu przezajebiste, a dialogi to majstersztyk chamstwa:) wszystko sie dzieje w hollywood, bary, bojki. poza tym, poczucie humoru z jakim jest napisana zabija. zaraz sciagam nastepne ksiazki bukowskiego, bo czytam to na mp4ce..
a dzis rano poszedlem sobie najpierw do muzeum tybetu na uchodzctwie, swietne zdjecia i przejmujace opisy pod nimi. potem poszedlem do swiatyni, przy wejsciu, trzeba zostawic telefon i aparat, ochroniaz widac ze lubi swoja robote, przeszukania dokladniejszego to w zyciu nie mialem (czy ja wygladam na chinskiego komuniste??) no i wszedlemide na gore, slysze jakies dziwne dzwieki z glosnikow, jakies modlitwy, masa mnichow, wiec bordowo wszedzie (niezlym kontrastem jest ochrona z bronia) patzre, a te dzwieki z glosnikow to sam Dalejlama mowi, podszedlem najblizej jak sie dalo, na jakies 6 metrrow od niego, blizej to juz by mnie ochroniaze zastrzelili. siedzial na podwyzszeniu, zadowolony staruszek, w bordowo - zoltych szatach, fajnie bylo go zobaczyc:) potem pilem tybetanska herbate, dziwna, smakowala jak slone mleko z piana...
ZBYT DUZO CZASU POSWIECAM NA PISANIE TEGO BLOGA, A PO LICZNIKU WIDZE, ZE NIEWIELE OSOB CZYTA I ZADNYCH PRAKTYCZNIE NOWYCH KOMENTARZY, POZA BARTKIEM:). A DLA SIEBIE TO MOGE PISAC W ZESZYCIE..Z TYMI KILKOMA OSOBAMI KTORE CZYTAJA MAM TAK CZY INACZEJ KONTAKT PRZEZ GG.. TAKZE UWAZAM DALSZE WPISY ZA BEZSENSOWNE. THE END. BAJ:)
PS. rozowy kowboj byl zainspirowany:
http://www.youtube.com/watch?v=Y2coyNm0HNs