ale najpierw jeszcze pare slow o bangladeszu, na tle indii. wiec jak wrocilem do kalkuty, w ktorej spedzilem kika dni, jakos mi sie zrobilo pusto, nie wiem, ale w indyjskich miastach jest sie anonimowym (heh, a brakowalo tego w bangla) nawet w dhace, stolycy jest jakos inaczej, nie wiem, nieprzewidywalniej, ciekawiej, choc zarazem podobnie do indii, to jednak inaczej, ciezko to wyrtazic slowami, tam nie ma turystow PRAWIE ZADNYCH, byly dni ze nie widywalem zadnego bialasa i pewnie gdybym nie spotkal na rockecie to podrozowalbym sam przez bangladesz, w sumie chyba jest toi jedyne miejsce gdzie mozna natknac sie na turystow, a i jeszcze hindu street w dhace (swoja droga nie wiem czym sie tam zachwyca LP), poza tymi dwoma miejscami nigdzie nie spotkalem bialych, ba nawet zoltych:) i juz wiem ze nastepnym razem pojade do bangladeszu na miesiac i mam plan, znajomych w kilku miastach... aha nie pisalem jak bytlem w khulnie w kinie:) petr gdzies poszedl, a ja sie wloczylem, to se herbatke strzelilem na ulicy, to z kims pogadalem, to koles pokazywal naprzeciw hotelu burdel, i sobie tak przechodze ktorys juz raz kolo kina, niedaleko hotelu patrze ludzie tlocza sie pod kasa, pewnie beda grali ten film z wielkiego plakatu co stoi pod kinem (wrzuce zdjecie to sie poplaczecie ze smiechu:) kupuje bilet na najzwyklejsze miejsce i siadam pod sala, gadam z kolesiem, sie rozpoczyna, prowadzi mnie i wynajduje dobre miejsce, fak sala kinowa wygladea jak wysypisko smieci, a fotele to kurde, az strach usiasc zeby sie to nie rozlecialo, w oparciach dziury na wylot, polamane rogi, jakby obgryzione, wokol dym, goraco jak cholera. zaczyna sie film, obraz czasem lata iu wyglada jak nasze filmy z lat 80tych, lekko przymglony, akcja niewyszukana, cholera co ja plote, akcja jest totalnie beznadziejna i przewidywalna, sceneria kiczowata, gra aktorow to jak z opery mydlanej indyjskiej, ale gorsza. film trawal 3godziny, ja po 40 minutach wyszedlem:0 ciekawe to bylo ale nie moglem juz, a jak glowny bohater sie pojawial, kopciuszek z wioski ktory robuil kariere w wielkim miescie, to publicznosc klaskala gwizdala, wogole na wszystko zywo reagowala, to bylo niezle. jaedna akcja mnie na lopatki rozlozyla, wypadek samochodowy, samochod robi pare koziolkow i wypada/ wylatuje z niego toczac sie kobieta, samochod wybucha, obraz nalozony ognia, publicznosc zagryza wargi z przerazenia, a ja sie smieje:)
kalkuta, mysle ze jesli mialbym zamieszkac w jakims miescie bylaby to kalkuta....
jest to miasto w ktorym nie ma jakichs zabytkow czy tym podobnych spraw, ale ma cos takiego, co przynajmniej mnie, po kilku dniach przebywania w tym miescie, nie meczy tak jak w innych wielkich miastach indii. szerokie ulice, old skulowe wszedobylskie zolte taxowki, marki ambasador, rikszarze na boso (ostatni baston pieszych riksaarzy) autobusy, do ktorych trzeba sie nauczyc wskakiwac/wyskakiwac w biegu, tramwaje jak u nas byly chyba przed wojna, wielka konstrukcja mostu howrah, na rzece hogly, obok malowniuczy targ kwiatow, najpiekniejsze kobiety w indiach, bary w esplanade, gdzie wystepuuje calkiem inna kultura picia niz u nas, przyszedlem sam do jednego z takich miejsc, czekalem na petra, miejsca nie bylo, wiec siadlem z jakims kolesiem, piwo mi przyniesli i zaczalem obserwacje, tego jakze ciekawegoi miejsca, smrodek jak w gorzelni i na pierwsszy rzut oka tlok tam panuje, ale patrzac wnikliwiej zauwazylem, ze wiekszosc facetow przyszla tam samotnioe i ani w glowie im zagadanie z kims kto siedzi obok, kelner przynoisi im od razu 3szklanki wiski na glowe, chyba zeby nie musieli czekac na nastepne, no i sie na smutno upijaja, nie wiem moze ja trafilem w takie miejsce, wszystko to sklada sie na energetyczna mieszanke ktora zderza sie z tym wszystkim co jest charakterystyczne dla indii, czyli mieszanina zapachow, skrajna bieda i mysleniem tylko o sobie i danej chwili etc
ktoregos dnia ide sobie po kalkucie, patrze petr siedzi na lawce... z jaen jakiem, milo bylo spotkac ponowniue naszego francuza, okazalo sie ze wrocil tego samego dnia co my, idziemy do knajpki ultrataniej i gadamy jak starzy znajomi, petr byl umowiony wiec sie odlacza od nas, zapytakllem francuza niesmialo czy idziemy na piwo, kupilismy w sklepie i powedrowalismy do jego guest hausu na balkoin. masa ludzi, dzojnty leca wkolko, ciekawe typy, szczegolnie ok 60letni australijczyk, ktory opowiadal mi jak jechal z europy ladem do indii, przez pakistan. kilka piw pozniej sklep zamkniety, ale rykszarz zna czarny rynek, oczywiscie za odpowiednio slona cene leci po browary, a ja z jeanem tymczasem jezdzimy jego ryksza, na ulicach oprocz nas tylko szczury biegaja, co chwila to jeden wozi drugiego biegajac w kazda strone i powiem Wam, ze nbie jest to ciezkie wcale:)
nastepnego dnia glowa peka.............
ciekawe rozmowy pod sklepem z czajem, siedze sam sie dosiadaja hindusi, jeden opowiadal mi jak to sie sam leczy sila woli:)
ostatniego dnia troche smutno, czech zostaje, a ja lece na pociag do puri. wogule petr to tez ciekawy czlowiek, ma 45lat, roznica wieku niezauwazalna, koilekcjonuje bron, czolgi jakies, samochody wojskowe, niezly czad. pracuje dla wojska budujac rozne rzeczy, aktualnie na misjach pokojowych, w kwietniu leci do gruzji, zapraszal mnie, moze:)