z khulny ladujemy sie w pociag lokalny do granicy, trza wracac do indii, pociag totalny syf i dno, dziury w scianach, podloga dosztukowywana z jakiegos betonu, w jedym miejscu remont szyn byl i przed pociagiem na szybko polozyli tory, na szcze scie sie nie wykoleil:) riksza do granicy, a tam strach 1nie zaplacilismy w banku w khulnie tzw departure tax w wysokosci 300taka, moga nas cofnac do khulny bo tam najblizszy bank, ale slyszalem ze niektorym udalo sie wyjechac bez placenia, ale sie okazuje ze jednak tzreba placic... ale okienko banku powstalo na granicy, takze pieczatka w paszport, zegnaj zielony bangladeszu i czekaj na mnie, wroce niebawem:) no i strona indyjska, a tam obawy inne czy nas wpyuszcza czytalem, na necie ze hindusi wuymyslili kolejny bezsens do walki z terroryzmem, ze za kazdym wyjazdem z indii moge wrocic po 2miesiacach dopiero, pomimo tego ze mam wize wielokrotnego wjazdu, polroczna, niezly bezsens, czytalem na necie ze ludzie nie sa wpuszczani do samolotow do indii bo nie odczekali poza krajem tych 2miesiecy, co bedzie z nami, postanawiamy ze jakby nigdy nic przejdziemy granice no i idziemy, wypelniamy karteczke i dajemy paszporty, i facet miowi do mnie ze cos nie tak, o fak mysle, ale mokazuje mi ze na karteczce podpisalem sie tylko nazwiskiem, a w paszporcie podpis jest z imieniem, grzecznie dopisuje imie, jesszcze pokazuje facetowi gdzie ma mi pieczatke wbic, bo on nie wie:) no i nastepny koles patzry w paszport i mowi cos pod nosem "pszszsz", ja na to "I dont understand. can you repeat?" a ten "give me one dolar" posmutnial, bo nic nie dostal- welome in india :)