spedzilem w podrozy dwie noce, juz bylem taki zmeczony ta jazda opoznieniami i tymi dworcami pelnymi ludzmi, o scianach przy ktorych nie mozna usiasc bo cale sa splute, ze tak siedzialem jak w transie jakims i wydawalo mi sie ze slysze rozmowy po polsku, tyle ze te rozmowy nie mialy sensu, jakies slowa zbite w zdania dziwne, jakby to oblakana osoba mowila, za kazdym razem sie obracalem i szukalem polskich mord, po chwili do mnie docieralo, ze to hinduskie seplenienie ze zmeczenia mi sie przestawia:)
rano old delhi, tam dopada mnie takie rozwoilnienie ze sie nie moge ruszyc z dworca ciagle biegam do kibla, a ten jesat chyba nasyfniejszy na swiecie, smrod az szczypie w nos, wody, a raczej brei jakiejs pelno na podlodze, chyba nie byl nigdy sprzatany.. jakos w koncu miedzy jedna lawina a druga wsiadam do rykszy i wale na main bazar, ale o tej porze, tzn przed 6rano ciezko znalezc cos w przyzwoitej cenie, spiewaja sobie jakies sumy z kosmosu, spotykam malego napalczyka ktory rok temu pracowal w dauntaun, teraz robi w innym hotelu, strasznie mily kolezka:) w koncu sie zwalnia pokoj w bajrang-u hotelu w ktorym kimalem wczesniej. wieczorem wiskey z Hajerem- kolesiem po 50tce, ktory 10 lat temu mial wypadek w kopalni i od tego czasu jest na rencie i zjezdzil niezly kawalek swiata, ostatnio napisal ksiazke, nie pamietam tytulu, ma sie ukazac w kwietniu jakos, opowiadal o swoich podrozach, pare patentow niezlych na indie mi opowiedzial:) dzien sie zakonczyl pozno w nocy:)
tu nie ma nic nowego, w indiach budynki buduje sie juz stare