z bikaneru do jodhpuru dotluklismy sie w 5godzin najnizsza klasa, tym razem przyszlismy godzine wczesniej i mielismy siedzace miejsca, znowu poznalismy mloda rodzine z malym dzieckiem, pogadalismy trpoche z nimi, kupili nam herbate, dali zjesc cos dziwnego, jakby sfermentowana pszenica z mango i olejem, dziwacznie smakowalo:) potem znalezlismy fajny guest haus...
ps. tak mi sie przypomniala historyjka: zarlismy sniadanie w restauracji na dachu tego naszego guest hausu i cieszymy sie ze mowimy po polsku a polakow nie ma i nikt nas nie rozumie i se mozemy obgadywac towarzystwo, kolo nas dwoch chlopakow bialych z dziewczyna przy stoliku gaworza wesolo po ingliszu, dalej prezychodzi chlop z kobita tez biali i tak komentujemy sobie dosc glosno i uszczypliwie po ich wygladzie z jakiego kraju sa.. w tym momencie odwraca sie koles z tych co po angielsku gadali i pyta 'Polacy??" okazqlo sie ze pracuje w delhi w ambasadzie polskiej i wzial dziekanke bo na jakas wymiane przyjechal itp:)